Dziewczyna z plemienia Bororo
Afryka,  Kamerun,  Podróże,  Relacja

Kamerun – koczownicze plemiona północy

Pomyliłem się przy rezerwacji biletu lotniczego w Turkish Airlines z Paryża do Yaounde. W rezultacie miałem do wykorzystania 7 dni zamiast 14 w Kamerunie, z czego 6 zajęło mi dotarcie na północ i powrót. Nie powstrzymało mnie to jednak przed dojechaniem na północ w dzikie tereny zamieszkiwane przez koczownicze plemiona Bororo i Fulani, gdzie od 30 lat działa misjonarz z Łąki koło Pszczyny, Ludwik Stryczek. Poniżej tekst oryginalnie napisany do miesięcznika Misyjne Drogi, w dość mocno zmienionej formie ukazał się w numerze 3-4/2017

Wiza kameruńska
Wiza kameruńska

Kozy w Toyocie

Pierwotnie planowałem podróż na południe Kamerunu, w lasy deszczowe (dorzecze Kongo), jednak z powodu nieprzejezdnych dróg, podmytych przez ulewy pory deszczowej, musiałem zmienić plany. Ambasada w Berlinie do wydania wizy zażądała zaproszenia podpisanego przez lokalną policję w Kamerunie. Poprosiłem o pomoc misjonarza Ludwika Stryczka OMI z Łąki k. Pszczyny, który od 26 lat jest na misjach w północnym Kamerunie. Po 3 dniach przyszedł e-mail ze skanem potrzebnego pisma, z mnóstwem super ważnych pieczątek i podpisów. Tydzień później z kameruńską wizą w paszporcie, obowiązkową książeczką szczepień przeciw żółtej febrze i walizką wypchaną przyborami szkolnym – prezentami zebranymi przez dzieci z Łąki stanąłem na lotnisku w Krakowie. Po 30 godzinach lotu z przesiadkami w Paryżu i Istambule wylądować w Yaounde – stolicy Kamerunu.

Yaunde. Po zrobieniu tego zdjęcia byłem podejrzany o szpiegostwo
Yaunde. Po zrobieniu tego zdjęcia zostałem posądzony o szpiegostwo. Stragany znajdowały się na przeciwko dworca kolejowego w stolicy.

Stolica

Problemy zaczęły się kiedy przy dworcu kolejowym w Yaounde wyciągnąłem aparat fotograficzny. Natychmiast pojawili się uzbrojeni w karabiny policjanci, którzy uparcie twierdzili, że jestem szpiegiem, bo zrobiłem zdjęcie straganów przy dworcu kolejowym. Do teraz nie wiem czy faktycznie tak myśleli, czy chcieli wymusić łapówkę. Za to wiedziałem już, że fotografowanie w tym kraju nie będzie łatwe. Miesiąc wcześniej wykoleił się tu pociąg linii Yaounde – Douala, zginęło 85 osób, jednak przyczyną nie był zamach terrorystyczny, a przeładowanie pociągu połączone ze złym stanem torów. Dzień przed wypadkiem ulewne deszcze spowodowały kilkunastometrową wyrwę w drodze łączącej dwa największe miasta Kamerunu, dlatego wielu postanowiło jechać pociągiem. Do składu dołożono 8 wagonów, co było jedną z przyczyn tej tragedii.

Abbey Road
Abbey Road

Nocnym pociągiem na północ

Nocna linia ze stolicy do Ngoundere, także była trochę przeładowana i przepocona. Znośna do momentu kiedy pasażerowie postanowili zdjąć buty i intensywny, słodki zapach zdominował dalsze postrzeganie podróży. Po drodze odbywała się obnośna sprzedaż jedzenia, picia, książek, lakierów do włosów, leków na żołądek, do płukania jamy ustnej, na potencję, czołówek, biletów autobusowych, a także nauczanie w kilku podstawowych religiach. Tylko na sen brakło było miejsca. Gdy pociąg zatrzymywał się na stacjach, zaczynał się handel przez okna. Można było kupić banany, albo pozbyć się butelki plastikowej, która nie jest tu śmieciem, a pożądanym naczyniem wielorazowego użytku. Pasażerowie mówili między sobą po francusku, ponieważ to jedyny język zrozumiały dla wszystkich. Plemiennych języków lokalnych jest w Kamerunie ponad 200. Potem czekało mnie jeszcze 5 godzin jazdy autobusem, opczywiście także przeładowanym, z kompletnie wybitym zawieszeniem. Trzeciego dnia wieczorem dotarłem do Garoua.

W pociągu na północ
Przystanek dżungla i kolega z przeciwka, który kupował wszystko, wraz z drukowaną wersją hasła Kamerun z wikipedii.

Garoua – stolica regionu północnego

Temperatura w cieniu przekraczała 40 stopni Celsiusza. Po drodze, co kilka kilometrów stały uzbrojone grupy policji.  Rejon ten jest zagrożony napadami terrorystów z Boko Haram, którzy dostają się tu z Nigerii. Kolczatki w poprzek drogi rozciągnięte były pomiędzy biało-czerwonymi beczkami wypełnionymi betonem. Za każdym razem szczegółowo kontrolowano moje dokumenty i bagaż. Ale przymusowe postoje miały także swoje zalety. Można było odetchnąć świeżym powietrzem i zjeść trochę dobrej koziny lub wołowiny prosto z grilla, z dodatkiem piekielnie ostrej papryki. Wszyscy jedli rękami z jednej deski znajdującej się na brzegu grilla, więc duże ilości papryki w celach dezynfekcyjnych wydawały się niezbędne. Ten wieczór spędziłem na rozmowach z ojcem Stryczkiem o Kamerunie, Pszczynie i Łące.

Targ w Garoua
Targ w Garoua

Kozy i koguty dla biskupa

W tych dniach woził on odchodzącego na emeryturę po 24 latach posługi arcybiskupa Antoine Ntalou, który od wdzięcznych diecezjan otrzymał w prezencie… 7 kóz i 50 kogutów. Nazajutrz, po zakupach na lokalnym bazarze, gliniasto-kamienistymi drogami pojechaliśmy w kierunku granicy z Czadem, do misji w Bibemi. Tam gdzie plantatorzy bawełny o to zadbali, drogi były naprawione po porze deszczowej, w innych miejscach wyglądały jak wyschnięte koryta rzek. Tu, na północy pora deszczowa już się skończyła, w tych dniach miał jeszcze spaść ostatni deszcz przed porą suchą, która będzie trwała do kwietnia. Po 3 godzinach dotarliśmy do ponad 100 tysięcznego Bibemi, miasta w którym większość domów stanowiły gliniane chaty, kryte słomą. Bibemi nie ma szkoły, najbliższa znajduje się w odległym o 17 km Adoumri.

Mężczyźni z plemienia Fulani zmęczeni po intensywnym myśleniu
Mężczyźni z plemienia Fulani zmęczeni po intensywnym myśleniu

Z wizytą u koczowników

Po południu w towarzystwie ojca Łukasza Biecka odwiedziłem ludzi z plemienia Wodaabe, przez miejscowych nazywanych pogardliwie Bororo, czyli „zaniedbani pasterze”. Wbrew lokalnej nazwie w zabudowaniach panował porządek, ich stroje były czyste i kolorowe, dziewczyny nosiły bransoletki, pierścionki i inne ozdoby jakby czekały na jakąś wizytę. Wodaabe to koczownicy. Prawdopodobnie przybyli na tereny północnego Kamerunu z Mezopotamii już w epoce kamienia łupanego. Mają jaśniejszą skórę i inne rysy twarzy niż pozostali mieszkańcy. Choć przyjęli nas życzliwie, niechętnie pozowali do zdjęć obawiając się porwań (zwłaszcza młodych dziewcząt) przez Boko Haram.

Dziewczyna z plemienia Bororo wypuszcza kozy
Dziewczyna z plemienia Bororo wypuszcza kozy

Cały ich dobytek stanowiły narzędzia, kilka garnków i bydło Zebu. Po zbiorach zostawiają swoje jednosezonowe szałasy i przenoszą się wraz z bydłem w nowe miejsce. W innej wiosce ludu Fulani kilkanaście glinianych chat, wielkie drzewo, w cieniu którego odpoczywała męska część wioski, kiedy kobiety przygotowywały posiłek. Jedyny powiew zachodniej cywilizacji to metalowe garnki i… baterie słoneczne służące do ładowania telefonów komórkowych. Wieczorem odwiedziliśmy szpital w Bibemi. Najwięcej jest tu dzieci chorych na malarię, część z nich leży pod gołym niebem.

Już jedziesz? Kiedy wrócisz?
Już jedziesz? Kiedy wrócisz?

Codzienność Bibemi

W międzyczasie zmarł mieszkający blisko kościoła były wojskowy. Nie wiadomo na co, wiadomo, że nie mógł jeść od kilku dni. Jego syn, parafianin o. Ludwika przyszedł prosić o modlitwę nad zmarłym. Poszliśmy z o. Łukaszem do glinianej chaty, gdzie leżał bezpośrednio na gołej ziemi zawinięty tylko w prześcieradło. Kilka godzin później został pochowany. Bez trumny, bezpośrednio do ziemi.

Bibemi nocą wyglądało praktycznie wymarłe. Ulice nie były oświetlone, słabe światło dochodziło jedynie z jakiegoś baru, poza tym z kilku „sklepików” jeśli można je tak nazwać. 1 listopada po mszy o 6 rano zapakowaliśmy kozy do Toyoty i wraz dwoma czarnoskórymi księżmi, Kameruńczykiem i Kongijczykiem, pojechaliśmy do Garoua. Po południu miało się odbyć się w Garoua spotkanie odchodzącego biskupa ze wszystkimi księżmi z diecezji. Ja byłem już wtedy w autobusie do Ngaoundere. W pociągu do stolicy kupiłem tym razem kuszetkę. Współpasażer, pracujący w administracji rządowej Roben, wypytywał mnie o ojca Stryczka. Podobno widział nas razem w kolejce po bilet w Garoua.

Plantacja bawełny
Plantacja bawełny

– On nie jest jak inni biali, on jest jak jeden z nas. Jak jedzie autem to pozdrawia, zatrzymuje się, żeby się przywitać. Potrafi się dostosować do naszych zwyczajów, a nie próbuje nas zmieniać. Słyszałem, że wielu osobom pomógł załatwić różne sprawy. Podobno wybudował już kilkadziesiąt studni (…).

Park Mefou

W ostatnim dniu pojechałem do Parku Narodowego Mefou – rezerwatu w dżungli zajmującego się ratowaniem chorych, okaleczonych w polowaniach małp. Podczas powrotu miała miejsce kolejna próba wymuszenia łapówki, lub też pokazania białemu gdzie jego miejsce. Policjant stwierdził, że moja wiza jest nieważna. Pisało na niej OCT, co jego zdaniem niekoniecznie oznaczało OCTOBRE. Po okazaniu innych dokumentów, wykluczających inny miesiąc, zaczął trzepać taksówkarza. Przyczepił się do któregoś z rzędu dokumentu twierdząc, że ten jest nieważny, więc mam wysiąść i iść dalej pieszo. Wiedziałem, że jestem 7 kilometrów od lotniska, więc posłusznie zarzuciłem plecak, powiedziałem do widzenia i poszedłem przed siebie przez dżunglę. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, bo chwilę później taksówkarz podjechał do mnie i pojechaliśmy dalej.

Południe Kamerunu to lasy deszczowe
Welcome to the jungle

7 dni to stanowczo za mało na to żeby zobaczyć prawdziwe życie w Kamerunie. W zasadzie to było 6 dni podróży i jeden dzień na miejscu, razem 18 tysięcy kilometrów. Żałuję, że zabrakło czasu na poznanie innych ludów, czy pozostanie w wiosce w buszu na noc. Jak zawsze kiedy wracam z Afryki życie w Polsce wydaje mi się smutne i szare, a ludzie posiadają wiele zbędnych rzeczy, mimo to pracują ponad siły, żeby mieć więcej. Brakuje mi tu kolorowych strojów, spokoju, uśmiechu na twarzach i zwykłej ludzkiej życzliwości. Wrócę do Afryki jak tylko nadarzy się taka okazja.

Zdzisław Spyra

www.apeactionafrica.org
www.apeactionafrica.org

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *