Nepal 3 – w stronę Chukhung
Po czterech dniach wędrówki wstępną aklimatyzację miałem za sobą, mogłem więc ruszyć wyżej. Celem było położone u stóp Ama Dablam – Pangboche (4040 m. npm). Po dwóch pochmurnych dniach, widoczność była rewelacyjna. Everest, Lhotse, Nuptse wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Po drodze minąłem Tengboche, z klasztorem buddyjskim, gdzie większość podążających do base campu pod Everestem zatrzymuje się na nocleg. Między innymi dlatego wybrałem na nocleg inne miejsce. EBC to najpopularniejszy trekking w Himalajach, choć moim zdaniem nie najciekawszy. Większość osób decyduje się na wykupienie wycieczki przez agencję, z przewodnikiem, tragarzami itp, co powoduje spory ruch na tej trasie.
Gospodarz u którego spałem w Namche Bazaar polecił mi w Pangboche Buddha Lodge, którą prowadzi jego dobry znajomy. Niestety ten dobry znajomy nie miał pojęcia kim jest polecający z Namaste Lodge w Namche, mimo że tamten napisał swoje imię i nazwisko na skrawku papieru. Zdarza się.
W każdym razie jedzenie było smaczne, a w jadalni było ciepło, widać było, że gospodarz nie oszczędzał na g… opale. No właśnie, jeśli chodzi o opał, to są nim odchody mułów lub jaków. Pan Szerpa zbiera takie kupy, wyrabia je w miednicy z odrobiną wody na gęstą papkę, a której formuje placuszki. Te z kolei przykleja do kamiennych murków i tak schną na słońcu. Po wysuszeniu są bezzapachowe i służą za opał do kozy.
Ama Dablam base camp
Dojście do obozu pod Ama Dablam na 4600m potraktowałem jako kolejne podejście aklimatyzacyjne. Już rano pogoda zaczęła się psuć, więc wierzchołek, do którego z obozu jest jeszcze ponad 2 kilometry w pionie, był ledwo widoczny w chmurach. W kilkudziesięciu namiotach wspinacze czekali na poprawę pogody. Wiatr na szczycie dochodził do 90 km/h przy -15 stopniach Celsjusza. Kilka razy do bazy przyleciał śmigłowiec. Po południu zachmurzyło się zupełnie, a widoczność spadła do zera. Wróciłem do Budda Lodge z nieco mniejszym żalem, tłumacząc sobie, że przy takiej pogodzie wejście na szczyt i tak byłoby niemożliwe. Dla osłody po drodze kupiłem kawał smacznego sera z mleka jaka, który był świetnym urozmaiceniem menu składającego się głównie z ryżu i soczewicy. W menu były jeszcze pierożki momo, z nadzieniem warzywnym lub mięsnym, gęsta zupa czosnkowa z imbirem, którą leczyłem przeziębienie i makaron z sosem. Makaron był wyciągnięty wprost z zupki chińskiej. Czy w tym przypadku raczej nepalskiej…
Winter is comming, jak mawiał wieszcz…
Rano obudziły mnie jaki swoimi dzwoneczkami i Szerpowie ze swoimi radyjkami. W nocy temperatura spadła poniżej zera. Na zewnątrz leżał świeży śnieg. Spakowałem się i ruszyłem w górę. Na tej wysokości nie ma już mułów, zastępują je jaki, które są bardziej odporne na surowe, górskie warunki. Są też bardziej „kulturalne”, bo nie pchają się na chama. To znaczy… na mnie się nie pchają.
Pierwsze 100 km za mną, przy sumie podejść ponad 9200m. Na wysokości Dingboche w lewo odbiła dolina Khumbu, a w raz z nią jakieś 95% ludzi. Mniej więcej tylu robi trasę Lukla – Everest base camp – Lukla. Z tego co widziałem wszystkie grupy szły z przewodnikami i tragarzami. Pozostałe szlaki pozostają prawie puste, można na nich spotkać zaledwie kilka osób dziennie. Można też spotkać samotników lub pary. Po południu przejaśniło się, a mountain-forecast.com zapowiadał bezchmurne niebo na najbliższe dni.
Pierwszy pięciotysięcznik
Po nocy spędzonej w Dingboche, na wysokości 4450m, ranek przywitał mnie śnieżycą i wichurą. Prognozy pogody z mountain-forecast kolejny dzień nadal uparcie twierdziły, że świeci słońce przy bezchmurnym niebie. Śnieg przysypał jaki, które stanęły w miejscu, podobnie jak internet z everest-linka. Powyżej Namche Bazaar nie ma zasięgu telefonii komórkowej. W lodgach działa wi-fi na karty everest-link za jedyne 2000 rupii za 10 GB. Trudno je jednak wykorzystać, bo działają jedynie przy bezchmurnym niebie. Nie ma też prądu z sieci, jedynie z baterii słonecznych. Dlatego przy braku słońca szybko wysiadają akumulatory przez nie zasilane, a wraz z nimi routery. Wprawdzie spakowałem plecak i wyszedłem w kierunku Chukhung, jednak po kilkunastu minutach zawróciłem do Dingboche. Nie tyle z powodu pogody, co dziwnego zmęczenia, które wiązałem ze zbyt szybką jak na mnie zmianą wysokości. Jedyne co mogłem zrobić w tym dniu to podejście aklimatyzacyjne na łatwy pięciotysięcznik Nangkartshang – 5073 m na lekko i kolejny nocleg w Dingboche. Co ciekawe, podejścia na lekko robiłem w tempie prawie biegowym, podczas gdy podejście z plecakiem zajmowało mi 3-4 razy więcej czasu.
Następnego dnia pogoda się poprawiła i ruszyłem w górę. Jaki odmarzły więc i poszły dalej, a ja ruszyłem do Chukhung, ostatniej osady w tej dolinie. Kilometr przed Chukhung stoi czorten poświęcony „bohaterom południowej ściany Lhotse – Jakielowi, Chołdzie i Kukuczce”. Cztery kilometry wyżej, za czortenem, wznosiła się południowa ściana Lhotse, z której 30 lat wcześniej spadł Jerzy Kukuczka, w trakcie wytyczania nowej drogi na szczyt. Przy czortenie lokalne akcenty – flaga Katowic i mapka z podpisem szkoły im. Kornela Makuszyńskiego w Bielsku-Białej.
Poprzednia strona: Nepal 2 – z Phaplu do Namche Bazaar
Następna strona: Nepal 4 – przełęcz Kongma La