Nepal 5 – przełęcz Cho La
Przejście z Lobuche przez drugą, wysoką przełęcz Cho La do Gokyo to 18 km. Pamiętając, że ledwo zdążyłem przed zmrokiem przez Kongmę, kolejnego dnia doszedłem tylko do osady Dzong La na 4830, czyli 100 m niżej niż Lobuche. Idąc powoli chłonąłem widoki. Jeziorko Cholatse Tcho i podnóża szczytu Cholatse, Taboche, ostatnie spojrzenie na dolinę Khumbu i Ama Dablam.
Przełęcz Cho La
Wbrew prognozom następnego dnia zachmurzyło się, a momentami prószył śnieg. Na dodatek pomyliłem drogę i dopiero po godzinie wszedłem na właściwą ścieżkę. Przejście zupełnie inne niż przez Kongmę. Było trochę skałek, choć nie wiem czy można to nazwać wspinaczką. Spotkany Szerpa, który prowadził klienta, spytał czy mam raki. Kiedy zaprzeczyłem, pokiwał głową z dezaprobatą.
Faktycznie, przez następny kilometr ciągnęło się lekko nachylone pole śnieżne, które było przetopione i zmarznięte. Raki by się przydały, no ale akurat nie miałem przy sobie… Kijki musiały wystarczyć.
Dalej zaczęła się skała i lina poręczowa aż do przełęczy, podobnie po drugiej stronie przełęczy. Dolina do której zszedłem nie była jeszcze właściwą doliną Ngozumpa, lecz mniejszą, z której trzeba było wejść na kolejną przełęcz. Poczułem wtedy skumulowane zmęczenie ze wszystkich 180 kilometrów które zrobiłem przez ostatnie 13 dni. Podejrzewałem nawet chorobę wysokościową, ale po tylu dniach na podobnej wysokości, to było raczej mało prawdopodobne. Zostałem w niewielkiej osadzie Dragnag, zostawiając podejście na morenę boczną i przejście lodowca Ngozumpa na kolejny dzień.
Gokyo
Gokyo to chyba najładniejsza miejscówka na tej trasie. Z dala od głównego szlaku EBC, na skraju lodowca, nad błękitnym jeziorem, u stóp pięciotysięcznika Gokyo Ri.
Zalogowałem się w logdy, gdzie naładowałem telefon za jedyne 300 rupii, zostawiłem plecak i zjadłem na odmianę świetny Dal Bath. Wydający posiłek, pokazał ile zębów mu jeszcze zostało, mówiąc radośnie: – Dal Bath power for 24 hour! Zabrzmiało mi to jak hasło „pij mleko – będziesz wielki” powtarzane z uśmiechem dziecku, które nie może już patrzeć na mleko. Miałem już serdecznie dość ryżu i zupy z soczewicy. Moje myśli skupiały się na jakach. Jak to możliwe, że nigdzie nie podają ich mięsa…
Niesamowity zachód słońca
o 14.00 wyszedłem na szczyt Gokyo Ri – 5360 m. Tak na marginesie, miejscowi mówią Gocio. W większości opisów spotykam jednak angielski zapis fonetyczny, więc też go stosuję. Droga bez plecaka zajęła mi ledwie dwie godziny, więc przez kolejną godzinę marznąłem na szczycie. Ale co to było za marznięcie… Coraz cieplejsze barwy zachodzącego słońca oświetlały ośmiotysięczniki Cho Oyu, Everest, Lhotse, Makalu. W dole wił się najdłuższy w Himalajach lodowiec Ngozumpa, a dolinę pode mną wypełniało coraz więcej chmur, które nie przekraczały jednak pewnej wysokości, tworząc puszystą kołdrę.
Żałowałem jedynie, że nie wziąłem ze sobą lustrzanki. Bo za ciężka. Za to nosiłem ze sobą matę samopompującą, której ani razu nie użyłem i baterię słoneczną, która praktycznie nie ładowała…
Zawsze pakując się, staram się zabrać tylko rzeczy absolutnie niezbędne. Perspektywa dźwigania czegoś zbędnego przez setki kilometrów zmusza do radykalizmu w pakowaniu. Na każdej wyprawie okazuje się jednak, że części rzeczy nawet nie wyciągam z plecaka. Zdarza się.
Napełniony himalajską energią zbiegłem w dół i za 40 minut byłem w logdy. Jadalnia była pełna, a w kozie dziś ktoś konkretnie napalił. W reszcie było gorąco. Jedno miejsce w środku sali czekało na mnie przy pustym stole. Siadłem więc i czekałem na gospodarza. Myślami byłem ciągle jeszcze na szczycie z niesamowitymi fioletowo-czerwonymi barwami zachodzącego słońca. Nie przeszkadzał mi nawet jakiś Nepalczyk, który za plecami dość głośno gadał. Po jakimś czasie zauważyłem, że wszyscy patrzą w moją stronę. Coś we mnie dziwnego? Włosy mi sterczą we wszystkie strony? Niby tak, ale żeby wzbudzało to aż takie zaciekawienie? Nie, może patrzą za mnie, na tego gościa który gada. Odwróciłem się. Za mną przy ustrojonym odświętnie stole siedział mnich buddyjski w pomarańczowo-brązowych szatach i najwyraźniej głosił coś w rodzaju kazania. Zdarza się.