Nepal 6 – przełęcz Renjo La
Następnego dnia ze smutkiem opuszczałem Gokyo, jedno z najładniejszych miejsc jakie widziałem. Pozostała mi do przejścia ostatnia wysoka przełęcz – Renjo La – 5420 m i prawie 150 kilometrów drogi do Jiri. Postanowiłem bowiem jechać do Katmandu z innego miejsca niż Paplu. Lot powrotny miałem dopiero tydzień później, wolałem więc spędzić więcej czasu w górach i wracać dłuższą drogą, niż w głośnym i pełnym smogu Katmandu.
Wiele osób omija trzecią przełęcz jako najmniej ciekawą. Ja uważam, że każda z nich jest inna, ma swój, niepowtarzalny charakter. Tu, poza fantastycznym widokiem na najwyższe szczyty i jeziorko Gokyo, po drugiej stronie mamy wielopoziomowe doliny, strumyki wijące się przez podmokłe tereny oraz ruiny opuszczonej osady Szerpów. Jest też długa, zamieszkała dolina z wioskami Lungden, Marlung, Tarangar, Hungmo i Thame, które najlepiej zachowały swój pierwotny charakter, nie zmieniając się w bazy dla turystów. Życie toczy się tu podobnie jak setki lat temu.
Dolina Thame
Doszedłem tego dnia aż do Thame, malowniczo położonej na zboczu górskim wioski, w której urodził się m. in. Szerpa Tenzing Norgay, który wraz z australijskim pszczelarzem Hillarym jako pierwszy stanął na najwyższym szczycie świata. Z Thame pochodzi także Szerpa Apa, rekordzista który stanął na szczycie Everestu 21 razy, czy Kami Rita, który zdobył Everest 24 razy pobijając tym samym rekord tego poprzedniego. Nieznani w zachodnim świecie… Słowo Szerpa kojarzy nam się bardziej z wykonywanym zawodem przewodnika-tragarza niż górskim ludem pochodzenia tybetańskiego, zamieszkującym południową stronę Himalajów. Wyznają oni tybetańską odmianę buddyzmu. Nie są zbyt wylewni. Początkowo odbierałem ich jako niesympatycznych. Kilka razy, kiedy robiłem zdjęcia w wioskach, usłyszałem że mogę tędy przejść, a droga prowadzi tam. W domyśle, nie powinienem się zatrzymywać i robić zdjęć. Jednak każda dłuższa rozmowami z Szerpami przedstawiała ich jako ludzi otwartych i gościnnych. Nie pamiętam już w której lodgy to było, siedziałem grzejąc się przy kozie, kiedy pewien skromny Szerpa opowiadał o 5 ośmiotysięcznikach, na których był. Goście pokiwali głowami ze zrozumieniem, po czym poszli spać. On po nich posprzątał, umył naczynia i podłogę po czym położył się spać w jadalni na ławie. Spotkałem też Szerpów śpiących bezpośrednio na ziemi, na ścieżce, kilometr-dwa od najbliższej osady, kiedy zapędzałem się gdzieś nocą w poszukiwaniu zasięgu.
Powrót do cywilizacji
Kolejnego dnia. po długim czasie, zszedłem poniżej wysokości 4000 metrów. W Namche Bazar zjadłem tylko stek z jaka i naładowałem telefon. Nie chciałem kolejnego noclegu w mieście. Późnym wieczorem dotarłem do potwornie zatłoczonego Phakding. Phakding leży mniej więcej w połowie drogi z Lukli do Namche. Lodge były pełne turystów, a klimat w lokalach przypominał raczej bary na Krupówkach niż himalajską dolinę.
Z pozytywnych stron – spanie bez czapki stało się możliwe. Podobnie jak wyjście do toalety bez ubierania puchówki i inne tego typu luksusy. Minęły też wszelkie objawy związane z wysokością. Z ulgą minąłem rozwidlenie drogi na Luklę, gdzie odeszła większość turystów. Zostało niecałe 100 km spokojnej wędrówki polami ryżowymi i lasami deszczowymi. Zbocza górskie porastały storczyki, paprocie drzewiaste, bambusy i bananowce. Jak na lasy deszczowe przystało zaczął padać deszcz. W którymś momencie, przepuszczając na wąskiej ścieżce kolejną karawanę mułów z zaopatrzeniem, uzmysłowiłem sobie, że od trzech tygodni nie widziałem samochodu. Muły działały mi już wtedy na nerwy. Tarasowały na kilka minut drogę, zawsze wymuszały pierwszeństwo przejścia, a ich odchody mieszały się z błotem i wchodziły pod podeszwę buta, który właśnie postanowił się rozwarstwić, uznając że ma dość już w życiu przeszedł.
Czy to ja jeszcze trzy tygodnie temu z radością stawałem przy ścieżce i robiłem zdjęcia mułom… ?
Od Junbesi podejście pod przełęcz Lamjura (3530) droga prowadziła omszałym lasem rododendronów, porastającym zbocza z obu stron. Dalej w dół na 1500m do miejscowości Kinja i znowu w górę, aż do Bandar. 30 km i prawie 3000 m podejść…
Poza starą góralką w tradycyjnym stroju nepalskim, która w pięknym uśmiechu prezentowała swojego złotego zęba i proponowała mi haszysz, kolejnym psem-towarzyszem wędrówki, spotkałem jeszcze Szwajcara, na oko 75-letniego…
– Co się stało z twoim butem? – zagaił rozmowę
– Umarł po długiej wędrówce, ponad 20 dni…
– Tylko dwadzieścia dni? Ja tu jestem na pół roku. A czemu do Katmandu nie pójdziesz pieszo?
– Bo to z Jiri jeszcze 190 km…
– To weź mój rower, zostawiłem go w Jiri.
– Przyjechałeś na rowerze z Katmandu? 😳
– Nie z Katmandu, z Delhi. Ale byłem po tym zmęczony, sporo pyłu na drogach, a kierowcy chyba nie bardzo lubią rowerzystów…
Im bliżej Jiri tym krajobraz bardziej przypominał Beskidy niż Himalaje. Tyle, że trochę cofnięte w czasie… tak do średniowiecza.
Do Shivalaji, która jest 10 km od Jiri, dochodzi nawet szutrowa droga, a miejscowa legenda głosi, że widziano na niej kiedyś samochód.
Korzystając z tego szału cywilizacyjnego postanowiłem zjeść w końcu coś innego niż dal bat.
W drewnianym, biało-niebieskim domku, z wymalowanym farbą na deskach napisem „HILTON” wybrałem i zamówiłem…
– Momo z mięsem
– Nie ma
– To z warzywami
– Może być, ale trzeba będzie długo czekać… z godzinę…
– To ryż z mięsem
– Nie ma z mięsem. Może być z warzywami
– Ok, niech jest ryż z warzywami.
Kelner odwrócił się w stronę kuchni i zawołał: DAL BAT!
* * *
Po 22 dniach, 324 kilometrach i 27450 metrach podejść dotarłem do Jiri, skąd jeździ bus do Katmandu. 190 km pokonuje w jedyne 10 godzin, w tym obowiązkowy przystanek na dal bat. U bram Jiri czekały już na mnie udekorowane traktory…
Ostatnie 3 dni spędziłem na szwendaniu się po stolicy. Obserwowałem życie bezdomnych, którzy wieczorami kładli się spać na schodach świątyń i pałacu królewskiego. Ogromny gwar w ciągu dnia kontrastował z nocą, kiedy miasto wyglądało jak wymarłe.
Poprzednia strona – Nepal 5 – przełęcz Renjo La